Kilka dni trekkingu u podnóża największej góry Ameryki Południowej.  Aconcagua jest szczytem teoretycznie łatwym do zdobycia. W sezonie letnim można na nią wejść bez używania specjalistycznego sprzętu, jednak konieczna jest wcześniejsza aklimatyzacja.  Wchodząc na wyższe partie gór jest coraz trudniej, organizm przeżywa szok. Zadyszka i brak tlenu przy kilkumetrowym podejściu jest jak sprint na bieżni. Trzeba być bardzo ostrożnym i zachować ciszę i spokój. Góry uczą szacunku, dlatego z rozwagą trzeba się poruszać po ich szczytach, a w szczególności po tych wysokich jak na przykład Aconcagua. Uwielbiam chodzić po górach. Szlaki turystyczne w Polskie przeszedłem już prawie wszystkie. Mając bagaż doświadczeń postanowiłem zmierzyć się z kilkudniowym trekkingiem u podnóża największego szczytu Andów (Aconcagua).  Moje wyposarzenie składało się z namiotu, dobrego śpiwora, maty samopompującej, sprzętu do gotowania i mapy z wyznaczonymi szlakami. Celem było zdobycie góry o nazwie Los Penitentes (4382 m n.p.m.) Zaczynałem od wysokości 2 750 metrów na tym poziomie znajdował się kompleks wypoczynkowy o tej samej nazwie, co szczyt.  Podejście na 3200 metrów okazało się bardzo wyczerpujące, kosztowało mnie utratę dużej ilości energii. Na płaskim terenie rozbiłem namiot i przygotowałem kolację.  Miejsce nie najlepsze, bo wszędzie dużo kamieni i ciężko było wpić bolce od namiotu.  Kilkadziesiąt metrów pod moją bazą noclegową pasły się krowy, jak się później okazało wędrowały w trakcie nocy w wyższe partie w poszukiwaniu pożywienia. Ich trasa przebiegała obok mojego namiotu. Ciszę i spokój, która tak bardzo pragnąłem okazała się złudna, przeplatająca się ciągłym mruczeniem i dźwiękiem kopyt rozbijających się o kamienie. Następnego dnia ruszyłem wzdłuż szlaku, który przebiegał obok górskiego strumienia. Początkowo droga była łatwa i przyjemna. Cień i chłodne powietrze dawały ukojenie w upalny dzień. Jednak, czym wyżej wchodziłem teren się zmieniał, a droga stawała się trudniejsza. W niektórych momentach trzeba było się wspiąć na kilkumetrowe przewyższenie. Źródło się kończyło, a szlak według mapy pokazywał stromą ścianę. Uzupełniłem zapasy wody i ruszyłem na szczyt, zdając sobie sprawę, że to już nie jest trekking. Było to bardzo wyczerpujące. Na szczycie zorientowałem się, że zgubiłem drogę, miałem jeszcze nadzieje widząc wydeptaną ścieżkę, że odnajdę szlak. Kolejny raz analizując mapę zdałem sobie sprawę gdzie popełniłem błąd. Pozostało mi tylko rozbić namiot, a rano wrócić tą sama drogą. Noc była okropna nie mogłem zasnąć, miałem okropny ból głowy. Lekko zestresowany tą sytuacją analizowałem przyczyny: problem z wysokością, udar słoneczny, odwodnienie. Każda z tych opcji w moim położeniu była niebezpieczna. Tylko cisza i spokój mnie ratowały, powtarzałem sobie, że wystarczy przetrwać noc, a rano zejść niższe partie gór i uzupełnić braki wody. Skupiałem się na swoim wnętrzu uspokajając swój organizm z nadzieją, że zasnę i obudzę się rano. Całą noc czułem się niepewnie, ucząc się od siebie samego, czym jest wewnętrzny spokój. W hiszpańskim często jest używane słowo tranquilo tłumacząc to na polski oznacza spokój. Jest ono przytaczane w różnych sytuacjach i bardzo często. Będzie mi towarzyszyło przez całą moją podróż. Jak na razie miałem pierwszą lekcję.

Tylko ja wśród gór, a naprzeciwko mnie Aconcagua. Swoim blaskiem hipnotyzowała mnie, dając do zrozumienia swoją powagę i szacunek. Nauczyła mnie, że ciszę i spokój mogę odnaleźć tylko w sobie.

Jeśli tracisz pieniądze to nic nie tracisz.
Jeśli tracisz zdrowie to coś tracisz.
Jeśli tracisz spokój tracisz wszystko.
Bruce Lee