Wyprawa na Antarktydę jest czymś wyjątkowym dla mnie, bo w ostatnich miesiącach poświeciłem dużo czasu i energii na realizację tego marzenia. Teraz cała moc wraca do mnie z podwojoną siłą. Z każdym dniem czuje się bardziej podekscytowany wyprawą na Antarktydę.  Pierwsze dwa dni miałem chorobę morską. Nic nie mogłem z tym zrobić, czułem się okropnie, ciągle wymiotowałem i do tego cały czas mi się kręciło w głowię. Musiałem zaakceptować ten fakt i dać swojemu ciału czas by przyzwyczaiło się do nowych warunków.

Nie miałem wyobrażenia jak wygląda żeglowanie po oceanie. Pisząc się na wyprawę na Antarktydę zdawałem sobie sprawę, że nie jest to najłatwiejszy obszar do żeglugi. Oprócz zimna to największym niebezpieczeństwem są góry lodowe, które samoczynnie dryfują po oceanie. Spotkanie z taką bryła może się skończyć tragicznie. Najgorzej jest w nocy gdzie widoczność jest ograniczona. Trzeba być bardzo czujnym w trakcie wart. Nam się trafiły ciężkie warunki, bo przez trzy dni mieliśmy mgłę, przez co widoczność była bardzo ograniczona. Nie zapomnę momentu, gdy miałem wartę nocną i w lepiony w szybę jachtu obserwowałem teren. Skoncentrowany na dziobie statku i tym, co znajduje się przed nim wiedziałem, że jestem odpowiedzialny za bezpieczeństwo całej załogi.  Z prawej strony jachtu odsłoniła się góra lodowa, była ogromna mniej więcej wielkości trzech pięter. Szybko zareagowałem i skręciłem w lewo. Byłem przestraszony a jednocześnie czułem się podniecony tak niecodziennym zjawiskiem.  Wiedziałem, że muszę się oddalić jak najszybciej od niebezpieczeństwa. W trakcie ucieczki udało mi się kilka razy zawiesić wzrok na jej pięknie, a później znikła w mgle.