Będąc na końcu świata w mieście Ushuaia tysiąc kilometrów od Antarktydy wydawać by się mogło, że cel jest niedaleko. Kierunek na południe jest najczęściej oferowany w biurach turystycznych. Przy odrobinie szczęścia można znaleźć ofertę za 4100 dolarów na Antarktydę (najniższa cena, jaką widziałem). Los chciał, że trafiłem do hostelu o nazwie Cruz del Sur, czyli w tłumaczeniu kierunek na południe. Potraktowałem to, jako informację, że jestem na dobrej drodze. Zacząłem tam pracę za możliwość okupowania łóżka. Bardzo mi to odpowiadało, bo pracowałem 2-3 godziny dziennie i miałem dużo czasu na szukanie statku na Antarktydę. Pewnego dnia wybrałem się do znajomego, wracając stopem podróżowałem z pewnym Argentyńczykiem, rozmawialiśmy o podróżach i opowiedziałem mu moja historię i marzeniu. Okazało się, że jego siostra rok temu pracowała na statku, który pływa w kierunku południe. To był znak, że się da odbyć podróż za darmo i jeszcze przy odrobinie szczęścia zarobić. Na koniec dał mi namiary na pewną panią o imieniu Laura, która była właścicielem supermarketu i zaopatrywała każdy statek płynący na Antarktydę. Tą wiadomość również potwierdził mi pewien polski bloger, (http://www.listyzpobocza.pl/), który w ten sposób odbył swoją wyprawę. Z reguły 3-4 osoby załapują się na ostatnią chwilę w trakcie całego sezonu. Złożyłem CV i czekałem na telefon. Innym raz spotkałem dziewczynę z Polski, która podpowiedziała mi gdzie mogę znaleźć adresy meilowe wszystkich statków wycieczkowych. Nie chciałem iść na łatwiznę, marzyła mi się podróż na żaglach. Co dwa, trzy dni chodziłem do portu z nadzieją znalezienia statku. Trochę rozmów odbyłem, ale na uwagę zasługuje pewien Włoch o imieniu Giambattista właściciel katamaranu, który z żoną podróżuje po świecie od czterech lat. Płynie na Antarktydę, a później na wyspę Islas Malvinas (Falklandy) i kończy podróż w Buenos Aires. To idealnie się komponowało z moimi planami.  Cena, jaką zasugerował to trzy tysiące dolarów za dwa miesiące żeglowania. Moim zdaniem jest to świetna oferta, bo normalnie na samą Antarktydę żaglówki liczą sobie od sześciu do ośmiu tysięcy dolarów, więc ta cena jest naprawdę atrakcyjna, lecz nie na moją kieszeń. Szybko przeanalizowałem moją pozycję i zaproponowałem rozwiązanie, że jak znajdę dwie osoby to chciałbym popłynąć za darmo. Zaśmiał się Gambatista i oznajmił, że wtedy dostanę 15% zniżki. Był to kolejny znak, że podróż jest możliwa. Podzieliłem się tą wiadomością z moim szefem i jego dziewczyną. Widziałem błysk w ich oczach, byli zainteresowani, gdy usłyszeli cenę. Następnego dnia poszliśmy do portu uzgodnić warunki. Przy takim rozwiązaniu brakowało mi tysiąca dolarów. Podróż planowana była na 28 stycznia, więc miałem cały miesiąc, aby zarobić tą sumę. Zostaliśmy zaproszeni na pokład, był to wieczór zapoznawczy. Mój szef opowiedział o sobie trochę za dużo chwaląc się, że ma dwa hostele (w rzeczywistości wynajmuje budynki i ma do tego dwóch wspólników) ta informacja przeważyła na cenie, która wzrosła do 5 tysięcy. Rozstaliśmy się wymieniając się adresami mailowymi. Nie dawałem za wygraną, odczekałem cztery dni i napisałem wiadomość. W dyplomatyczny sposób dałem do zrozumienia, że interesuje nas stara cena. Ku mojemu zdziwieniu Giambattista następnego dnia przybył do hostelu. Oprowadziłem go po ośrodku, wypiliśmy wspólnie kawę i umówiliśmy się na grilla. Z nadzieją zacieraliśmy ręce z Carlą (dziewczyna szefa), że wszystko dobrze się układa i zmierzamy powoli w kierunku na południe. (Antarktyda)

Tradycyjne Asado Argentyńskie (grill) z duża ilością mięsa popijane dobrym winem. Włosi zadowoleni. Najbardziej zachwycali się kaszanką, ale jak się dowiedzieli, że jest to wyrób z krwi to ich miny skisły. Wszystko pięknie niczym z bajki tylko nikt nie zaczyna tematu cenny. Giambattista oznajmił, że za dwa dni przylatuje jego syn z Włoch i chciałby nam go przedstawić i na tą cześć przyrządza kolacje na katamaranie. Jedno z lepszych spaghetti, jakie jadłem przygotowane z antycznego przepisu sycylijskiego. Na statku był też chłopak o imieniu Mateo podróżnik, który po Ameryce Południowej włóczył się od półtorej roku. Bardzo mnie zaskoczył pytając mnie czy to ja jestem tym sławnym Polakiem, który chce płynąć na Antarktydę. Zdziwiony zapytałem jak to sławnym? Okazało się, że mamy wspólnych znajomych i w trakcie jego podróży spotkał mojego kumpla z Meksyku i koleżankę z Columbii, którzy opowiadali mu o mnie. Później wylądował u Sergia na domówce, który najbardziej był wtajemniczony w mój plan. Kilka dni spędził w słynnej panaderi http://michalszczesniak.pl/portfolio/tierra-del-fuego-piekarnia-gwiazd/  gdzie też mnie znali wspomniał również o jakimś kolesiu z Wenezueli ale nie mogłem go skojarzyć. W każdym bądź razie okazałem się sławny i znany w Południowej Ameryce. Tyle znaków się przeplatało, że byłem pewny, że moja podróż na Antarktydę dojdzie do skutku. Skończyliśmy kolację, ale dalej nie wiedzieliśmy, na czym stoimy. Sprawa ceny okazał się tematem tabu. Następnego dnia Giambattista miał wypływać na trzy tygodnie do Chile. Musiałem wiedzieć jak wygląda moja pozycja i udałem się z rana do portu, aby porozmawiać z moim przyszłym kapitanem. Opowiedziałem mu moją historię, ale nie wiem czy wszystko zrozumiał, bo byłem trochę spięty całą tą sytuacją. Chciałem po prostu wiedzieć, czy skoncentrować swoją energię w kierunku na południe, czyli w poszukiwaniu innej żaglówki albo zacząć pracę i zarobić na podróż marzeń. Włoch powiedział mi, że ma dwie nowe osoby na pokładzie, które zapłaciły pięć tysięcy dolarów i zostało mu tylko jedno miejsce i cena dla mnie zostaje bez zmian trzy tysiące.

Wiedziałem, że nie jestem w stanie tego przeskoczyć w tak krótkim czasie. Podziękowałem mu za wszystko, mamy się spotkać końcem miesiąca, gdy wróci z Chile. Mam nadzieję, że może jak nikogo nie znajdzie to dostanę ofertę „Last Minute”. Ta sytuacja mnie wzmocniła i dała wiarę, że wszystko jest możliwe. Cieszę się, że poznałem Giambattistę i jego żonę, bo są to dobrzy ludzie. Traktuje te wszystkie sytuacje jak znaki, które prowadzą mnie do celu. Wierzę, że moje marzenie się spełni czekam cierpliwie, działam i obserwuje to, co się wokół mnie dzieje. Mówi się do trzech razy sztuka, więc wypada, że został ostatni.

Mam wyznaczony kierunek na południe i prosto zmierzam do celu. Codziennie widzę znaki, które przypominają mi o moim marzeniu dzięki nim nie zbaczam z kursu.