San Francisco to miasto zachwalane przez wiele osób. Oczarowało mnie swoim pięknem, malowniczymi krajobrazami i dobrą lokalizacją. Myślę, że mógłbym tu mieszkać. Znalazłbym tu swoje miejsce czyli drogę do balansu. Rozmiarowo nie jest duże, piechotą można dojść wszędzie. Jeśli się nie ma zbyt dużo czas, to polecam wycieczkę rowerem. Trzeba tylko brać poprawkę na wzniesienia. Nie ma żartów, tak jak w filmach kręconych w tym mieście-pod górkę i z górki.

Topografia miasta jest wyzwaniem. Na początku używając nawigacji, która wybierała najkrótszą drogę okazało się, że kilka razy wchodzę pod wielkie wzniesienia. Stwierdziłem, że musi być jakiś klucz. Rzeczywiście jak się człowiek odnajdzie w tym środowisku, to można umiejętnie obejść, niektóre pagórki. Jest to szczególnie ważne, gdy się jeździ rowerem.

Razem ze swoimi współlokatorami z hostelu wybraliśmy się na wycieczkę rowerową. Nawet deszcz nie pokrzyżował nam planów, cały czas mieliśmy uśmiech na twarzy. Cieszyliśmy się chwilą spędzoną razem. Każdy z innej strony świata. To niesamowite, jak czasem mało potrzeba do szczęścia.

Ludzie tworzą miejsca, a San Francisco jest jednym z takich miast skupiających pozytywnych ludzi. Oprócz jednej wyspy: Alcatras gdzie znajduje się więzienie. Osadzeni tam byli mniej pozytywnymi ludźmi.

Balans musi być zachowany pomiędzy dobrem a złem. Jest pod górkę i z górki. Ikoną San Francisco jest żelazny most rozciągający się wzdłuż nabrzeża. Łączący poszczególne lądy. Upodobany przez samobójców, dla których jest łącznikiem między życiem a śmiercią. Brak dystansu do siebie i rzeczy dziejących się wokół nas przyczynia się do zachwiania równowagi (drogi do balansu). Przypomniał mi się film biograficzny, opisującą historię słynnego linoskoczka Filipa Petit. Rozciągnął on linę między dwiema wieżami World Trade Center i spędził tam kilka godzin stojąc nad przepaścią.

          On to dopiero musiał zachować balans ….